Zero Waste, czyli coś z niczego..

Nie zmarnować niczego – definicja “Zero Waste”

„Potrzeba matką wynalazku ” – przysłowie polskie jak wiadomo przysłowia są mądrością narodów. Warto z nich korzystać!  Pewnie jeszcze nie raz przyjdzie mi się nimi posłużyć… a moja polonistka z liceum pewnie była by dumna! A może nie.. to, że lubiłam pisać wypracowania wcale nie znaczyło, że dostawałam za nie same wysokie noty. “Potrzeba jest matką wynalazku” to jako pierwsze kojarzy mi się z modą „Zero Waste”. Swoją drogą hasło to zawsze było mi bliskie i idealnie wpisuje się w charakter tego, co ROBIĘ na co dzień. Recycling można by rzec z angielska.

Całe życie (jak to brzmi 🙂 ) miałam smykałkę do tworzenia „czegoś” z „niczego”. I nie będę oryginalna kiedy napiszę, że jedną z takich pierwszych rzeczy zrobionych  była torba.

I znów wracamy do początków..

Zaczęło się od tego, że pewnego pięknego dnia u znienawidzonej teczki. Młodsi czytelnicy pewnie nie będą wiedzieć o co chodzi. Teczka to skórzany, dość brzydki przedmiot – zwany też gdzieniegdzie tornistrem, w którym w latach 90-tych uczniowie nosili do szkoły podręczniki, opisywany tutaj tornister był brudno biało granatowy. Tak więc u rzeczonej wcześniej teczki zerwał się pasek, a ponieważ mocowany był specjalnym nitem nijak nie dało się tego naprawić. Niewiele myśląc zaczęłam przeszukiwanie domu aby znaleźć coś, w co można było by zabrać zeszyty i książki do szkoły w dniu następnym. Zamiast gotowego produktu znalazłam maszynę do szycia mamy (stary i wysłużony już dzisiaj Łucznik). A że mamy nie było w domu (zawsze powtarzała nam, że pod jej nieobecność mamy się trzymać od maszyny do szycia z daleka..) wzięłam się do roboty.

Do dziś pamiętam stos połamanych igieł i pokaleczone o igłę palce, ale efekt był zadowalający, a co najważniejsze torba spełniała swoje zadanie. Pewnie Prada lub inny Yves Saint Laurent to to nie było.. Ale jak na potrzeby licealistki, a w szczególności na jej umiejętności krawieckie (nikt mnie tego nie uczył, mama była kiedyś szwaczką i ileś godzin spędzało się w szwalni po przyjściu z przedszkola – takie czasy, później pokazała mi chyba jak zmienić nitkę na bębenku oraz jak wymienić igłę) w zupełności wystarczyło. Torba była z beżowo-brązowego materiału w paski takiego jak na garsonkę. Torba dość prosta, jedno kieszeniowa, taka z klapą. Na wierzchu naszyte były brązowe i musztardowe kawałki skóry naturalnej wycięte na kształt liści. A do tego nieregulowany pasek. Po tym wyczynie popełniłam jeszcze kilka toreb w swoim życiu i pewnie nie jedna jeszcze torba przede mną..

Moda na “Zero Waste” czy zamiłowanie?

Wracając do tematu „Zero Waste” idea ta jest bliska memu sercu. Wcale nie tak z wyboru, czy mody, tylko po prostu z wychowania, jakoś tak intuicyjnie. Starszym czytelnikom nie trzeba przypominać czasów komuny i kartek. Młodsi mogą nie wiedzieć i nie znać czasów, kiedy to nie można było niczego kupić. Nie dlatego, że nie było pieniędzy, po prostu nie było czego kupować. Na półkach w sklepie był tylko ocet.
To zmuszało do kreatywności (tak sądzę teraz, choć pewnie wtedy nikt o tym tak nie myślał). Relaksy i ortalionowe dresy.. eh! Wspomnienia! Żeby mieć coś innego niż to, w czym chodziła cała ulica ubrania szyło się u krawcowych. Co bardziej utalentowani szyli je sobie sami.

W moim domu rodzinnym zawsze było pełno szmatek, skrawków i kuponów (dziś mówimy na to belki) materiałów różnych. Z nich powstawały torby, narzuty czy poduszki szyte nie tylko przeze mnie. Moda na “Zero Waste” była z nami jeszcze zanim pojawiła się na świecie. 

Także dziś moje misie i zabawki ROBIONE / szyte są z materiałów z minionej epoki. Szyte są ze „szmat” po zlikwidowanym zakładzie krawieckim. Zrobione z odrzutów z zakładu szyjącego kurtki itp. Także papierowe pudełka, plastikowe kubki,słoiki czy gazety dostają u mnie drugie, a czasem i trzecie życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.